Relacje damsko-męskie dla wielu panów są zagadką. Zachowanie pań czasem ich gubi. Subtelne gesty i słowa przypominające flirt nie zawsze będą w 100% to oznaki, że podobasz się dziewczynie. Doza niepewności sprawia, że chłopak ma nie lada zagwozdkę i masę wątpliwości. W ich głowa krąży wtedy niesamowicie dużo myśli.
jak jest u was?mój facet bedąc ze mną ogląda się za innymi dziewczynami.tłumaczy się ze przecież są ładne kobiety i ja nie powinnma mieć mu tego za złe.on mówi ze che być ze mną szczery,dlatego bezczelnie zerka czasem na jakąś inną pannę.mnie jest przykro,nie wiem czy to normalne,czy każdy facet się tak zachowuje.
Według badań przeprowadzonych przez profesorów Daniela i Susan Voyer z University of New Brunswick, dziewczęta radzą sobie lepiej niż chłopcy z powodu samodyscypliny i zachęt. Badanie najlepszych naukowców z uniwersytetu z Pensylwanii, Martin Seligman i Angela Lee Duckworth pokazał, że dziewczyny mają zdolności cierpliwości
Wchodzi, rozgląda się na obrzeżu parkietu w poszukiwaniu najładniejszych dziewczyn. 2. Są! 3. Podekscytowany idzie do baru strzelić kolejkę dla odwagi. 4. Potem drugą, najlepiej zagryzając cytryną. 5. Dobra, trzecia, żeby lepiej się rozmawiało. 6. Teraz znowu się rozgląda stojąc w miejscu. 7.
Dlatego nie wolno ich interpretować w oderwaniu od kontekstu, w jakim się pojawiają. Odczytywanie mowy ciała jest sztuką. Niektórzy są w niej bardziej biegli niż inni .
Dịch Vụ Hỗ Trợ Vay Tiền Nhanh 1s. Smutne, ale prawdziwe. W ich oczach, różnica jest zasadnicza - którą z tych dziewczyn częściej jesteś? Istnieją różnice pomiędzy dziewczynami, z którymi faceci chcą po prostu pójść do łóżka, które są dla nich niczym więcej jak tylko ciałem na jedną noc, a tymi które mogą zostać ich partnerkami. Mężczyźni opowiedzieli o nich na portalu Reddit. 1. Pogląd mamy Facet chce sypiać z dziewczynami, które przeraziłyby jego matkę, a spotykać z tymi, z których ta byłaby dumna. 2. Sposób w jaki chcę o niej opowiedzieć Facet chce pochwalić się tą, którą poderwał i zaciągnął do łóżka. Mówi to komukolwiek. W przypadku dziewczyny na stałe, opowiada o tym, kogo udało mu się poznać i kieruje to wyłącznie w stronę najbliższych. 3. Standardy Te dwie kobiety muszą mieć widoczne następujące cechy - kobieta na jedną noc musi być przede wszystkim piękna i atrakcyjna, a przy tym zdrowa. Jeśli pójdzie z nim do łóżka, on prawdopodobnie nie potraktuje jej poważnie, bo i ona tego nie robi. Kobieta na stałe musi oczarować osobowością i nie odtrącać wyglądem. 4. Więcej niż seks Chce sypiać z obiema, ale budzić się tylko obok jednej z nich. Tę pierwszą czasami szanuje, czasami nie, drugą zawsze. 5. Na ile sobie pozwala To przewrotne, bo im bardziej wyuzdany seks za pierwszym razem, a im ona pozwala sobie na więcej, tym bliżej jej do kobiety na jedną noc, niż kogoś na stałe. 6. Rodzaj interakcji Z pierwszą połączy go głównie popęd i potrzeby, alkohol, czasami desperacja. Ta druga to przemyślana decyzja, która wymaga czasu i... wysiłku. Ta pierwsza to ktoś, z kim on nie potrzebuje i nawet nie chce rozmawiać, co jest przeciwieństwem tej drugiej. 7. Wiek Kobieta na jedną noc i ta na stałe może różnić się również... wiekiem faceta. Ten młodszy prędzej poszukuje tej pierwszej opcji, choć niekoniecznie. Źródło:
Oto wywiad (UWAGA! Bardzo długi. Na czytanie zarezerwuj dobre 20 minut), który opublikowałam już jakiś czas temu – wtedy pod innym tytułem, ale nie pamiętam, jakim 😀 A że zniknął z sieci – może pojawić się ponownie. Czerwone wstawki w tekście to moje teraźniejsze uwagi, czarny tekst jest oryginalny, z kiedyś. Uważam, że treść tu zawarta będzie aktualna zawsze, chociaż np. milongi na Chłodnej – pierwszej i najstarszej regularnej milongi w Polsce – już nie ma… Jestem ciekawa, czy Jacek tak samo odbierze tę rozmowę, jak kiedyś..? Pytam o Jacka, bo Terenia – wyrwana śmierci z drapieżnych pazurów – ma wszystko gdzieś i żyje trochę we własnym, bardzo szczęśliwym świecie 🙂 Zdjęcia wyszperałam na fejsbukowej stronie Jacka. Z Tereską i Jackiem Mazurkiewiczami spotkałam się tuż po popołudniowej milondze w klubokawiarni „Mam Ochotę” (była to regularna popołudniowa milonga sobotnia, którą prowadziłam). Wywiad z założenia miał być z Jackiem, bo to on jest tango dj-em i gra główne skrzypce w ich nauczycielskiej parze. Tereska siedziała cichutko, popijając bezę jakimś napojem, nie zwracając na siebie uwagi i pozornie nie zwracając uwagi na to, o czym rozmawiamy. Rzadko się odzywała, ale jak już, nie patrzyła na konwenanse, tylko mówiła dokładnie to, co pomyślała. To ona wypowiedziała najpiękniejsze zdanie tej rozmowy. To jej humor – bezpośredni, czasem dosadni – zdecydowanie ubarwił to spotkanie, a Jacek podczas autoryzacji zrobił dopisek: „ Bo Tereska od 3,5 roku mówi to co myśli i nie zwraca uwagi na reperkusje. I za to ją kocham” (teraz będzie już od jakichś 7 lat…). Czytelniku, ta rozmowa zawiera zwroty wywodzące się z miejsca pochodzenia tanga, i bynajmniej nie chodzi o Argentynę ani Urugwaj. Niech Cię nie zwiedzie grzeczny początek. Zanim przeczytasz – pomyśl, czy jesteś pełnoletni i czy masz na tyle dystansu, by się nie zgorszyć. Uwaga! Oświadcza się, że Czytelnik czyta na własną odpowiedzialność, a autorka nie ponosi konsekwencji za zawrót głowy spowodowany poniższą lekturą! Ania: Skąd Ci przyszło do głowy akurat tango? Jacek: W 2003 roku Tereska zobaczyła w TVP występ Gotan Project nadawany z Sopotu, podczas którego jakieś pary tańczyły tango. Zachwyciła się i powiedziała, że my też tak będziemy. Zmusiła mnie, żebyśmy zaczęli się uczyć. Tereska: Wzięłam go „siłom i godnościom osobistom”! Bo nie chciał! (Nie dziwię się, że nie miał wyjścia. Też bym uległa). Ania: Byliście w Argentynie? Jacek: Tak, dwa razy. Warto tam pojechać. Bez wątpienia jest to światowa stolica tanga. Zjeżdżają się ludzie z różnych stron. Poznaje się tango w jego kolebce. Argentyńczycy są bardzo otwarci i ciepli. Ania: Czym się różnią milongi argentyńskie od innych? Jacek: Bo ja wiem… Każda ma swój klimat. Tak jak u nas: też każda jest inna. Może różnią się tylko tym, że w Buenos na uznaną milongę wszyscy przychodzą elegancko ubrani. Mężczyźni mają garnitury, białe koszule, krawaty i piękne buty. Młodzi potrafią przyjść w dżinsach, ale to jest taka pewna maniera. Jacek i Joanna Gabryszewska, z którą wywiad o tangu w Buenos Aires też niebawem przypomnę. Ania: Do stroju wrócimy później. Czy Argentyńczycy proszą przyjezdne? Polacy różnie podchodzą do nieznajomych pań, raczej z nieśmiałością niż gotowością. Jacek: Przyjezdna pani potańczy wtedy, kiedy pozna grupę ludzi, np. w jakiejś szkole tanga. W innym przypadku będzie jej trudno. Te, które nie chcą siedzieć, wynajmują taxi-dansera. On przez kawał wieczoru jest tylko do ich dyspozycji. Ustalają liczbę tand lub czas. Nie znam aktualnych cen, ale słyszałem, że kosztuje to ok. 150 pesos (czyli ok. 150 zł). Tereska: Jeszcze trzeba mu postawić drinka. Ania: Więc kluczem do tańczenia na całym świecie jest znajomość ludzi? Bo i u nas, i w Berlinie podobno..? Jacek: Ja akurat z nieznajomymi tańczę. Ania: Czyli Ciebie nie trzeba znać, żeby z Tobą zatańczyć? Jacek: Nie (obdarza mnie uroczym uśmiechem). Jak widzę na milondze obcą kobietę, która siedzi od godziny i nie tańczy, myślę sobie, że byłoby niefajnie, gdyby wyszła i nie zatańczyła ani razu. Lubię też zatańczyć z nieznajomymi – często początkującymi – właśnie po to, żeby poznać, a potem móc obserwować, jak się rozwija. Zdarza się, że jest para, która tańczy tylko ze sobą. Wtedy z Tereską robimy wspólne proszenie… Tereska: Znaczy się desant! Jacek: …ja proszę dziewczynę, Tereska faceta. W większości się uśmiechają i zgadzają. Tereska i Tomek Zabrzyjewski, milonga w Olsztynie. Ania: Jak patrzysz z perspektywy lat, uważasz, że nasze tango idzie w dobrym kierunku? Jacek: Jak najbardziej. Nie mam wielu doświadczeń z wizyt za granicą, ale dopływa do mnie wiele informacji od osób, które do nas przyjeżdżają. Mówią, że u nas na milongach średni poziom jest znacznie wyższy niż w Argentynie. Ania: Jest coś, co Cię wkurza? Jacek: Oczywiście! Wkurza mnie – zwłaszcza dotyczy to prowadzących – jak tańczą wszystko na jedno kopyto. Muzyka, która powstała w XIX wieku, nie była rejestrowana, ale ta od 1919 roku już tak. Ja mam nawet jakiś utwór zarejestrowany w 1916 roku. Wtedy grano i tańczono zupełnie inaczej. Jak jest grana taka muzyka, np. z 1921 roku, a ktoś do tego tańczy w stylu nuevo, to mi gula skacze. To tak jakby pójść na galowy koncert do filharmonii w dziurawych dżinsach i podkoszulku. Jacek i Edyta Szczepańska – jedna z warszawskich tanguer o jednym z najdłuższych w Polsce tangowym stażu. Ania: Trzeba by wprowadzić zajęcia, jak tańczyć do jakiej muzyki. Jacek: Byłem na zajęciach z umuzykalnienia, prowadzili je Argentyńczycy. Byłem u Rubena Terbalki, w Warszawie prowadził takie zajęcia Horatio Godoy. Wiele dowiedziałem się o stylach tańczenia, o rodzajach muzyki. O tym, że muzyka nie różni się dlatego, że są różne nazwiska dyrygentów, tylko dlatego, że była tworzona i aranżowana w różnych okresach. Często jest tak, że jak się nie zna utworu, to trudno rozpoznać orkiestrę. Są cztery nazwiska z lat 20-stych: Canaro, Firpo, Fresedo i Di Sarli – oni grają w zasadzie identycznie. Inna muzyka będzie, kiedy będzie inny okres. Jestem zwolennikiem tańczenia w różnych stylach. Nie wszystko umiem, nie wszystko mi wychodzi. Zapewne jestem bardziej doświadczony w tych starych stylach niż w nowoczesnych, ale… każdy tańczy jak umie. Każdy tańczyć może ( śmiech). Ania: No właśnie – są dwa podejścia: jedno to takie, że ci tangowcy to są normalnie pieprznięci tym tangiem i chcieliby, żeby wszystko było na najwyższym poziomie, z ciągłym dążeniem do doskonałości. Drugie – że tango to zwykły taniec i ma się przychodzić po to, żeby się dobrze bawić, bez dorabiania filozofii. Czyli: warto czy nie warto być muzykalnym, rozróżniać muzykę i się rozwijać? Jacek: Rozwój osobowości tancerza następuje lub nie. Jeśli tancerz lub tancerka życzą sobie zatrzymać się na poziomie przedszkola, to się zatrzymają. Będą nieudolnie wykonywać kilka figur i nawet mogą się świetnie bawić. Jeżeli ktoś chce się rozwijać – a ja jestem za tym, żeby to robić – to skoro tańczymy tango, jesteśmy na milongach od 5 lat, może warto poczytać? Podpytać? Pójść na warsztaty i czegoś się pouczyć? Z naszej grupy, w której zaczynaliśmy, część się rozwija, część odpadła. Ania: Jest spora grupa, która się zatrzymała i jej z tym dobrze. Jacek: Tak. Z dziewczynami, które zatrzymały się na poziomie doświadczeń jednorocznych i utrzymują ten poziom przez pięć lat, nie tańczę, bo one nie dają mi tych wrażeń, które chciałbym uzyskać. Wolę zatańczyć z całkowicie początkującą, bo to jest co innego. Samobójstwem dla nauczycieli byłoby rozpoczęcie kursu od kilku lekcji techniki. Bo ludzie chcą tańczyć, więc by uciekli, bo „tam tańczą, a tu każą robić dziwne rzeczy”. To jest odwieczny dylemat. Żeby utrzymać kursantów, trzeba ich uczyć tego, czego chcą, a nie tego, co jest w pierwszej kolejności potrzebne. Ania: Dramat. Tereska: Masakra! Jacek: Gdyby było tak, że uczeń podpisuje niezrywalną umowę: godzi się na poprawny sposób uczenia, ale efektów może oczekiwać dopiero po pół roku – i płaci z góry! – wtedy rzeczywiście się nauczy. Byłem uczniem Beaty Mai Gellert – z czego jestem dumny – która jest bezpośrednia i nie owija w bawełnę: timing chujowy, zgiąłeś się, wypinasz dupę. Ale to są rzeczy, których można się uczyć dopiero wtedy, kiedy się zrozumie, gdzie jest pies pogrzebany. Na początku nie pójdziesz i nie zapłacisz kupy kasy za godzinę prywatnej lekcji u dobrego nauczyciela techniki, żeby się dowiedzieć, że wszystko, co robisz, jest do dupy. Uczeń woli iść tam, gdzie usłyszy, że jest cudowny. Tej warszawskiej milongi też już nie ma… Ania: Czasami chwaleniem się psuje (teraz wiem, jak bardzo! I że nie czasem, a przeważnie. Przytakujący i ciągle zachwyceni nauczyciele produkują parkietowe łamagi obu płci). Tereska: Ale jak się nie chwali, to można odstraszyć. Jacek: Sam uczyłem i byłem uczony, nie tylko przez nauczycieli szkolnych, ale także muzyki – grałem na dwóch instrumentach. Nie jestem dydaktykiem, ale wydaje mi się, ze dzięki moim doświadczeniom umiem uczyć. Uważam, że aby być dobrym nauczycielem, wcale nie trzeba na poziomie wyczynowym wykonywać tego, czego się uczy. To pokazują przedmioty w szkole: lubisz matematykę, aż tu zmieniają Ci nauczyciela i od tej pory masz same problemy. Nie dlatego, że nauczyciel ma gorszą czy lepszą wiedzę, tylko dlatego, że nie umie uczyć. Musi mieć pewną wiedzę, to oczywiste, ale ważne jest podejście. A wracając do tanga – jeśli nauczyciele pojawiają się na milongach po to, żeby się zaprezentować, pomiędzy osobami tańczącymi robią pokaz, zamykają się we własnym kręgu i tańczą tylko ze sobą – to mi się nie podoba. W ogóle nie lubię elit i „stajli”. Ania: Co jeszcze Cię wkurza? Jacek: Jak np. ludzie tańczący obok mnie nie zwracają uwagi na otoczenie. Tereska: Na jednej milondze musiałam się przesiąść, bo bałam się o własne oczy. Ania: Czyja to wina? Faceta, bo wierzga dziewczyną? Czy kobiety, bo nawet jak partnera ponosi, powinna mieć samoświadomość zasięgu swoich nóg, wzgląd na tłok i nie jechać ludziom po podniebieniach? Jacek: Wina jest po obu stronach. Jeśli mężczyzna prowadzi boleo, to musi mieć pełną świadomość, jakie ono jest: wysokie czy niskie. Natomiast jeżeli kobieta nie rozróżnia wysokiego boleo od niskiego i zawsze wali wysoko nogą, wtedy to jest jej wina. Ania: Rzadko organizowane są zajęcia z tańczenia, kiedy jest ciasno. Jacek: O przepraszam, ja takie robiłem. (W Warszawie od czasu do czasu są organizowane takie zajęcia. Na ciasnotę na parkiecie narzekają nieumiejący tańczyć albo umiejący udręczeni nieumiejętną nawigacją początkujących. Kiedy jest tłok, ale liderzy umieją nawigować – wszystkim jest przyjemnie i nie ma kolizji). Ania: Wiem. Mówię o tym dlatego, bo to dobra okazja, aby podkreślić, że może „niewiele” się dziać, a być odlotowo. Ty jesteś dla mnie absolutnym mistrzem, jeżeli chodzi o gęstość przyjemności na centymetr kwadratowy powierzchni. Umiesz tak zrobić, że nie trzeba zamaszyście się panoszyć, aby było to „coś”. Z Tobą dużo się dzieje, jest ciekawie i ekscytująco. Jak ludzi zachęcić do tego, żeby się właśnie „tego” uczyli? Nie walili obcasami w sufit, bo bez tego bywa o wiele przyjemniej, choć mniej widowiskowo? Jacek i Renata Pawelec – dziewczyna, która dla Fado w Lizbonie porzuciła wszystko… Ale to inna historia. Jacek: Zadałaś pytanie i podjęłaś temat, który jest moim konikiem. Znakomita większość ludzi z chwilą, gdy zaczyna tańczyć, fascynuje się figurami. Już na trzeciej lekcji chcą robić bolea, wolkady, gancza. My też przez to przechodziliśmy. Patrzy się na innych i widzi się zewnętrzne objawy tanga, czyli wierzgania. Nie widzi się tych wewnętrznych, które są o wiele ciekawsze. Byliśmy kiedyś na warsztatach, które Ruben Terbalca prowadził z Joasią Gabryszewską. Zastanawiałem się: on prowadzi ciałem czy rękami? Joasia powiedziała: „Jacku, Ruben fantastycznie prowadzi w sposób, w jaki dawniej tańczono”. A dawniej Argentyńczycy uważali, że dobry tanguero tak prowadzi, że na zewnątrz tego nie widać. Między partnerami dzieje się bardzo dużo w tej przestrzeni, która jest dla otoczenia niewidoczna. Jest intymny kontakt miedzy kobietą i mężczyzną. Ja dzisiaj właśnie taką przyjemność odczuwam, jak tańczę z partnerkami, które umieją w ten sam sposób tańczyć. Ania: Wywijając, może traci się szansę na takie przeżycie? To może być zabawne, ale tak bez przerwy jest zwyczajnie męczące. Jacek: Lubię kolekcjonować zasłyszane od ludzi ciekawe zdania. I takim jest: są ludzie, którzy tańczą tango, i są tacy, którzy wykonują tango. Wszystkich namawiam do tego, żeby tańczyli, bo taniec to jest harmonijny, wspólny ruch dwojga ludzi na parkiecie w takt muzyki, a nie szkoła cyrkowa w Julinku. Figury bywają piękne, jak są pokazowe. Tylko to nie jest tango. Ono dzieje się między ludźmi, tam wewnątrz. To nie te nogi, które kopią. (Pokazowe figury robione w koślawy sposób, nie daj Boże na zatłoczonym parkiecie – za to bym karała czerwoną kartką i zakazem przychodzenia na trzy milongi z rzędu…) Tereska i Igor Chmielnik – jeden z pierwszych tanguero młodego pokolenia, który najpierw wierzgał, potem stał się naczelnym talibem tanga w Polsce, by następnie zniknąć… Ania: Dziewczyny boją się, że jak wyrażą swoje niezadowolenie z powodu tego, że partner chce z nimi uprawiać tango, a nie tańczyć, nie będą proszone. Jacek: Oczywiście, że się boją. Często przychodzi ich na milongę dwa razy więcej niż facetów, więc się poświęcają i tańczą z każdym łamikręgosłupem, byle zatańczyć. Co mogę zrobić? Nic, poza tym, że mogę namawiać facetów, aby starali się obtańczyć jak najwięcej partnerek. Ale mężczyźni też mają w tym tangu swoje potrzeby. Są tacy, co przychodzą i tańczą jedną tandę, a potem do końca siedzą. Tak lubią. Nikogo nie można zmusić do tańczenia. Są tacy jak ja, co przychodzą z żoną. Chętnie zatańczę z inną partnerką i robię to zawsze, jeśli ktoś poprosi moją żonę. Ale jeśli miałbym biegać i tańczyć z innymi, a moja żona miałaby siedzieć przez całą milongę, to mówię: nie! Tereska: Powiedzmy tak: zasada jest prosta. Jak są pary i mąż pani ze mną nie tańczy, to mój mąż z tą panią też nie tańczy. Jak są single, to czasem ja siedzę, on tańczy i mi to wcale nie przeszkadza, bo to są fajne kobity, które ja sama lubię. Jacek: Z Tereską jest śmiesznie: jak faceci chcą się czegoś nauczyć, to lubią z nią praktykować. A jak już się trochę nauczą, to idą tańczyć z młodymi. Tereska: Czuję się wykorzystywana (z szelmowskim uśmiechem rzuca powłóczyste spojrzenie). Jacek: Oczywiście nie wszyscy. (Na to skarży się wiele doświadczonych tanguer: ledwo stawiał nogi i nie umiał chodzić, to prosił, umawiał się na praktykę, był miły. Trochę się wyrobił, to obrósł w piórka i już nie zauważa dotychczasowej koleżanki…) Milonga w Teatrze na Wodzie – Łazienki Królewskie, lato 2017 Ania: Czy wiesz, że jesteś jedynym nauczycielem, który – kiedy umówiliśmy się na lekcje prywatne – przedstawił mi plan mojego rozwoju? (został przerwany przez likwidację miejsca, w którym się spotykaliśmy, a potem przez kłopoty zdrowotne Tereski). Teraz, kiedy jestem bardziej świadoma, chętnie bym do tego wróciła, tylko już nie mamy gdzie. Jacek: Mam miejsce, w którym czasem daję prywatne lekcje. Ja z tego nie żyję. Robię to wtedy, kiedy ktoś uważa, że może się czegoś ode mnie nauczyć (korzystałam z tego miejsca. Czy Jacek jeszcze uczy? Kto chce – niech go zapyta). Metodę planu rozwoju ściągnąłem z naszej nauki. Jak pojechaliśmy do Argentyny i powiedzieliśmy, że będziemy przez 3 tygodnie i chcemy dostać porządny kurs, to Dana nas sprawdziła: kazała jakiemuś facetowi zatańczyć z Tereską, a sama zatańczyła ze mną. Następnego dnia przedstawiła nam plan nauki. Teraz uważam, że tak właśnie powinno być. Na pierwszym spotkaniu przez godzinę tańczę, żeby zorientować się, co jest dobre, gdzie są mankamenty i co mogę zaproponować, następnie przedstawiam plan. W ogóle uważam, że faceci powinni się uczyć na kursach, kobiety prywatnie. Ale jak to opublikujesz, to wszyscy nauczyciele skopią mi dupę. Córka Jacka i Tereski też tańczy. Tylko czy na zdjęciu jest Agnieszka..? Chyba tak… A jak nie – to podobna 🙂 Ania: Nie uważasz, że na zajęciach dziewczyny służą jedynie za narzędzia i się je przepycha jak wózki w supermarkecie? Jacek: Uważam, że na zajęciach dziewczyny służą facetom za rurę do ćwiczeń. Ale one są potrzebne. Bo jaka jest alternatywa? Może taka, żeby na początku uczyć facetów z facetami, ale to się nie uda. Ania: No nie, bo facet chce od razu z kobitą, po to przychodzi. Jacek: Facet chce z kobitą, i kobit jest więcej. Można by uczyć na początku faceta z facetem, kobitę z kobitą. Ja przez to przeszedłem na samym początku. Poszliśmy do Rubena Terbalki na zajęcia z milongi – a nie mieliśmy pojęcia o tangu, o milondze, o niczym! To był pierwszy miesiąc naszej nauki i trafiły się warsztaty. Kiedy Ruben zobaczył poziom grupy, złapał się za głowę, wysłał panie na lewo, panów na prawo, i kazał ćwiczyć w grupach jednoseksownych. W końcu któryś nie wytrzymał i powiedział: „Aaale my tu chcemy z kobitami!” A Ruben na to: „Ćwiczycie tylko 40 minut! Ja 7 miesięcy tańczyłem z facetem!. Bo gdyby facet poszedł na milongę nic nie umiejąc, to byłby spalony i żadna nie chciałaby z nim nigdy zatańczyć!”. Więc to jest alternatywa. Ale namów facetów do ćwiczenia z facetami. Wiem, że Jakub (Korczewski, Złota Milonga w Warszawie) prowadzi takie zajęcia. To się przydaje. Jestem zwolennikiem, aby obydwie strony uczyły się prowadzenia i podążania. Ania: Kobiety też?! Jacek: Tak, bo jak się stoi po drugiej stronie, to dostaje się zupełnie inne informacje. Ania: Mnie w ogóle nie ciągnie do prowadzenia. Jacek: Nie chodzi o „ciągnie”. Jeśli w ogóle chcesz się rozwijać, to powinnaś uzyskiwać informacje w różny sposób. Wizualnie, werbalnie. W dotyku i odczuciach ciała możesz w pełni uzyskać, kiedy staniesz po stronie prowadzącego. A facet po stronie podążającej, i poczuje, jak to jest, jak źle prowadzi do krzyżyka albo jak robi ocho w zły sposób i wywala partnerkę z osi (moja niewiedza była wtedy jeszcze na bardzo wysokim poziomie. Ale rozwój jest dla mnie jednym z sensów życia, więc… przyszła kryska na Matyska… ale to inny temat). Jacek i Alejandro Araoz – Argentyńczyk zadomowiony w Polsce. Ania: Krzyżyk! To mój konik. Niby prosta rzecz, uczona zaraz na początku kursu. Ale niewielu umie go poprowadzić przyjemnie dla partnerki. Trafiłam kiedyś na praktikę, na której go uczyłeś. Wtedy dopiero zwróciłam uwagę, że krzyżyk może być niesamowicie przyjemny, a najczęściej jest nijaki. Trzeba by chyba zrobić całodzienne warsztaty z krzyżyka, żeby prowadzący oddrukował starą wersję i nauczył się robić go tak bosko jak Ty. Jacek: Po to go wymyślono, żeby był przyjemny. Po to robię fakultety z wybranymi tematami (w środy w Equilibrum, w niedziele w Złotej Milondze – niestety to przeszłość… Jacku – wróć do fakultetów! To były bardzo pożyteczne mikro zajęcia!), aby dzielić się wiedzą, którą zdobyłem. Wtedy robię takie tematy jak krzyżyk, swobodna noga partnerki i kto ją tak naprawdę prowadzi… Jest takie piękne zdanie, że to prowadzący tańczy nogami partnerki. Bo to prawda. Ja te nogi wprawiam w ruch i się nimi bawię. Ona jest oczywiście aktywna, ale jeśli podążająca akceptuje moje prowadzenie, to jej aktywność ogranicza się do tego, żeby utrzymać swoją oś, żeby pięknie wyglądać, stać pewnie na tej nodze, na której ją postawię, a tę drugą dać mi do zabawy. Jacek i Jola Sosnowicz (ta Piękna Jolanda!), która pobija rekord świata w ilościach i długościach pobytów w Buenos Aires – ale o tym opowiem przy innej okazji. Ania: Myślisz, że ćwiczenia wykonywane samodzielnie w domu mają sens? Jacek: Mają. Samemu trzeba ćwiczyć. Kiedyś brałem lekcje u Mariano Galeano i dał mi zestaw ćwiczeń do robienia przy ścianie. Ania: Czemu ludzie chodzą na żmudną technikę, a nie chcą uczestniczyć w przyjemnych zajęciach z muzykalności? Ania: Nie interesuje ich to. Mnie dopiero w Argentynie zarazili potrzebą słuchania muzyki. Powiedzieli mi, że jak nie będę jej słuchał, to nie będę tańczył. Ci, którzy idą tańczyć nie znając muzyki, są pozbawieni możliwości interpretacji. Ania: W sensie: trzeba słuchać i znać? Wychodząc na parkiet wiedzieć, jak brzmi dany utwór? Jacek: Tak. Znając utwór, mogę zrobić tysiąc rzeczy. Wiem, co się za chwilę stanie, że będzie paPAM (Jacek zademonstrował, a stolik z pyszną bezą w skupieniu pochłanianą przez Tereskę gwałtownie podskoczył). Jak wiem, że będzie, mogę je zatańczyć. A jak nie wiem, to nie zatańczę (Święte słowa! Które w pełni doceniam teraz, kiedy próbuję prowadzić…). Są utwory z naprawdę pięknymi ozdobnikami muzycznymi. Ja osobiście uwielbiam – czego niemal nikt nie robi – stop! Ciszę. Jest piękne nagranie La Cumparsity D’Arienzo, gdzie cisza trwa dobre parę sekund, a wszyscy tańczą. A tu trzeba stanąć! Jak słup soli! Zatrzymać się i razem z orkiestrą bez ruchu wytańczyć ciszę. Kiedyś Godoy na warsztatach pokazał nam, jak wytańczyć szesnastkę (czyli 1/16 całej nuty). Można to zrobić, jak się wie, że ona w tym miejscu jest. Z takim partnerem, który wyciągnie z muzyki rytm, ciekawostkę, ciszę, synkopkę – żadna partnerka się nie nudzi, nawet jak z nim tańczy codziennie te same utwory. Oscar Casas powiedział mi w tajemnicy, żebym nigdy przed partnerką nie odkrywał wszystkich swoich możliwości, żeby za każdym razem ją zaskoczyć. Milonga Warszawska i koncert El Cachivache Ania: Jak dziewczyna słucha muzyki w tańcu, to zawsze znajdzie swoją przestrzeń i potrafi coś zaproponować. O ile partner jest uważny, nie pospiesza i nie ciągnie. Tylko jak zachęcić nas do umuzykalniania się? Jacek: Czy słyszałaś kiedykolwiek, żeby ten, kto ma prawo jazdy, chodził na doszkalające kursy? Ania: Tak. Ci, co mają zacięcie do jazdy sportowej lub rajdowej. Jacek: A zwykły kierowca? Zrobi prawo jazdy i na tym kończy. Ja kiedyś miałem kontakt z rajdowcami, oni mnie trochę pouczyli. Niby tak samo masz gaz, hamulec, biegi i kierownicę, ale możesz z tym samochodem zrobić cuda. To tak jak w tangu, wchodzisz na wyższy poziom. Co zrobić, żeby ludzie chcieli się doszkalać? To nie jest kwestia tylko tanga. Ludzie są leniwi, a lenistwo jest motorem rozwoju. Wszystkie uproszczenia i wynalazki pochodzą z lenistwa. Ania: Jak mówi moja bratanica: po co mam siedzieć, jak mogę leżeć. Jacek: No właśnie. Ale w tangu dochodzimy do innej sfery: przyjemności. Samochód większość osób prowadzi, żeby się przemieścić. Tango chyba wszyscy tańczymy dla przyjemności. Miguel Pla, bardzo szanowany członek społeczności tangowej (był nawet w Polsce) powiedział, że w każdym tanguero drzemią dwie profesje: szołmen i nauczyciel. Jak się rozejrzysz po milondze, to zobaczysz, że tak jest. Milonga „Piernikowa” – Dwór Artusa, Toruń Ania: Wykwit całej masy pseudo nauczycieli to coś przerażającego. Słabo tańczy, a zabiera się za uczenie… (Teraz jest jeszcze gorzej! Pseudonauczyciele wciskający dziewczynom wizytówki na milondze… Tragedia! Co ciekawe: robią tak tylko mężczyźni. Nie znam przypadku, by kobieta molestowała mężczyznę swoją „nauczycielskością”). Jacek: Rynek to weryfikuje. Są uznani, mniej uznani, i tacy, co znikają. Dyskusja trwa od lat. Tango nie jest tańcem towarzyskim i mam nadzieję, ze nie uda się go ubrać w żadne ramy systemowe jak oceny czy certyfikaty. Jeden z nauczycieli kiedyś powiedział: ja się dziesięć lat uczyłem kroku w bok i nadal nie umiem tego zatańczyć, wciąż się rozwijam. Bo to nie jest sprawa zdania egzaminu i zdobycia certyfikatu. To jest cały mikrokosmos: słuchanie, próbowanie, ludzie, style… i wrażenia. Ania: Dla mnie tango jest językiem. Jak ja znam chiński i Niemiec zna chiński, to sobie pogawędzimy. Tak samo w tangu (nadal tak uważam!). Jacek: Podam przykład: kiedyś u znajomych zatańczyłem z ich kuzynką, która przyjechała z Argentyny. Zrobiliśmy wrażenie na rodzinie. A żona znajomego na to: no tak, oni się umówili! A przecież widzieliśmy się pierwszy raz w życiu. Więc tak, to jest język. Samo podejście i objęcie przekazuje 80% informacji i po tym już wiadomo, co będzie można zatańczyć. Miałem kilka fajnych zdarzeń. Kiedyś tańczyłem z dziewczyną z Nepalu. Było fantastycznie. I to jest niesamowite. Ludzie, którzy w innych okolicznościach pewnie by się nie spotkali, na płaszczyźnie tanga mogą. Ania: Czemu już nie współprowadzisz Una Emocion (tej milongi też już nie ma, chociaż jest w tym miejscu Uno. Odpowiedź Jacka jest uniwersalna dla organizatorów innych milong)? Jacek: (łypnął na mnie groźnie, zarechotał, po czym na krótką chwilę zastygł) Powody są różne. Najistotniejszy to zdrowie Tereski. Aby poprowadzić tę milongę, trzeba tam spędzić7 godzin, a to zdecydowanie dla Tereski za dużo. Praktika zaczyna się o wcześniej trzeba przygotować salę, wynieść stoły i krzesła… Tereska: Zamieść podłogę! Jacek: … o północy to wszystko z powrotem ustawić. Za długo to trwało. Drugi powód jest taki, że wbrew powszechnemu przekonaniu, że organizatorzy milong zarabiają majątek, niestety bardzo często się dokłada. Czytałaś niedawno notkę Igora (Chmielnika, organizatora milongi Una Emocion – ten, co to się stalibanił, a potem zniknął)), który się wkurwił, że było tyle osób, a zapłaciła połowa? Ludzie nie myślą, że trzeba zapłacić za salę. I to jest żenujące. Przecież my dokładnie wiemy, kto nie płaci. Tereska i Kazimierz Rabiej, Milonga Manufaktura, Łódź Ania: Może być tak, że ludzie wrzucają do skrzyneczki, a Ty tego nie widzisz, bo tańczysz. Jacek: Ale ja liczę ludzi, a potem pieniądze. I jeśli było 40 osób, a ja mam należność od 20, to wiem, że reszta nie zapłaciła. Często bywało, że nie płacili ci najbogatsi (I tu podzieliliśmy się spostrzeżeniami, kto nie płaci, kto wypija innym napoje ze stolika, kto pożycza kasę i nie oddaje, kto sępi papierosy…). Więc jak raz dopłaciłem stówę, drugi i trzeci sto pięćdziesiąt – a jeszcze ktoś mnie obsmarował, że coś było nie w porządku, że muzyka się nie podobała bo dj chujowy – to sobie pomyślałem: mam to tam, gdzie robotnik ma klienta w większości przypadków, tzn. w dupie. A że mam pojemną, to nie boję się o zdrowie!!! Ania: Czasami grywasz bardzo wymagająco dla tancerzy, a już ustaliliśmy, że muzykalni nie jesteśmy, więc stwarzasz ludziom trudności. Ja akurat lubię, jak cudaczysz, bo jest to coś innego. Jacek: Jeżeli puszczę jedną taką tandę na 4 godziny milongi, to ci, co umieją tańczyć, docenią. A ci, co nie umieją, niech idą na piwo albo na kawę. Ania: Wielu dj-ów ma ograniczoną ilość utworów, więc nie bardzo mają czym zaskakiwać. Nie umieją komponować tand. Czy nie uważasz, że zanim zechcą, by ludzie tańczyli do ich muzy, to też powinni się podszkolić właśnie z dj-owania? Jacek: W Internecie można znaleźć podstawowe zasady dj-owania, to może być pierwszy krok. Są też organizowane warsztaty, można wziąć w nich udział. Nie wiem, czy w Polsce, na pewno w Niemczech. U mnie dj-owanie wzięło się trochę z przekory. Chciałem trochę innej muzyki, niż wszędzie słyszałem. Jacek i Magda Zwierzchaczewska – miała chyba z 15 lat, jak weszła w tango… Warszawska milonga na Wolność. Ania: A mam Cię! Najpierw każesz nam słuchać muzyki, żeby ją znać i wynajdywać smaczki, a potem serwujesz nam taką, której w życiu nie słyszeliśmy. Ze złośliwości? Jacek: Powiedziałem: innej, a nie: nieznanej. Mam nieco inne preferencje niż większość dj-ów, którzy uwielbiają okres Złotej Ery. Niektóre orkiestry są rzeczywiście wyjątkowo zajebiste. Ale ja wolę raczej Starą Gwardię i wczesny okres Złotej Ery. Nie lubię późnej Złotej Ery i utworów z lat 60-tych, nie pasuje mi taka aranżacja. Żeby tańczyć dobrze, muszę czuć mrówki na kręgosłupie i podszyciu stóp. Jestem wrażliwy muzycznie. Zupełnie nie jestem wrażliwy na obrazy, literaturę. Na muzykę bardzo. Ania: Moje pierwsze tangowe wrażenie WOW to byłeś Ty w Equilibrum (niby nie ma, ale jest: Warszawski Flip w czwartki). Tańczyłeś z jakąś dziewczyną, której nie pamiętam. Za to Ciebie tak, a to dziwne, bo zwykle zwraca się uwagę na kobietę, to ją bardziej widać w tangu. A ja zwróciłam uwagę na Ciebie, bo nie dość, że świetnie ją prowadziłeś i dobrze wyglądałeś, to miałeś zarąbiste spodnie! Jacek: (śmiech) A! Strój to jest odrębna sprawa! Kobiety ubierają się starannie, natomiast faceci w 30% też, nawet czasem ładnie, ale pozostałe 70% to masakra. Fajnie jest, jak mężczyzna się postara. To jest sprawa pewnego szacunku. Jak idę tańczyć z pięknie ubrana kobietą, to nie na miejscu jest, jak będę w wyciągniętych portkach z krokiem w kolanach. Ania: To zależy! W Equ byłeś w dżinsach z niższym krokiem i takie spodnie są super! Jacek: Tak, ale to są specjalne spodnie przywiezione z Argentyny i są pewnego rodzaju strojem organizacyjnym dla „nłewowców”. Mówię o zwykłych dżinsach… Ania: …wyświechtanych w autobusie przez tydzień dojazdów do roboty. A co z podkoszulkiem? Jacek: To w ogóle nie jest właściwy strój dla mężczyzny, pomijając imprezy sportowe lub sytuacje rekreacyjne . Spodnie i czysta koszula. Ania: Przydałoby się mieć ze trzy na zmianę. Jacek: To byłoby fajne, ale… mnie się nie chce zmieniać. Chociaż są tacy, co pocą się na śmierdząco i jeszcze robią pachami kaczuszki… Pamiętasz takiego jednego? Ania: Tego, co nie dość, że upiornie śmierdział, to jeszcze latał w poprzek parkietu tangiem towarzyskim? Tak, ale to jest kwestia organizatora, żeby takiej osobie zgrabnie podziękować. Jacek: To jest też kwestia nauczycieli. Jakub na wszystkich kursach ma pogadanki o stroju, higienie, alkoholu, jedzeniu lub unikaniu pewnych potraw przed milongą. Uczenie spraw socjalnych jest równie ważne jak uczenie samego tanga. Tango DJ Jacek M. Ania: Coś jeszcze chcesz dodać? Odgrażałeś się, że będzie kontrowersyjnie, a tu grzecznie jak na podwieczorku pensjonarek z dobrego domu (w tym momencie myślałam, że wyczerpaliśmy temat rozmowy. O ja naiwna… Dopiero się zaczęło!). Jacek: Bo nie zadałaś TAKICH pytań. Ania: (Ups… Wyszła ze mnie nudziara…) Czyli jakich? Jacek: Nie wiem. To Ty jesteś redaktor naczelna, to pytaj. Tereska: Czy na milongach czasem się bzykają! (Hmmm… No dobra, sama chciałam 😀) Jacek: Ja wiem o jednym razie, słyszałem to, w kiblu, w… (cenzura!). Tereska: Tam nie jest wygodnie! Trzeba tak jakoś na stojaka… (:D Z moich obserwacji wynika, że w dzisiejszych czasach albo zmywają się z milongi, albo – np. na imprezach wyjazdowych – na nią nie docierają…) Ania: Teresko, te baby… Jak tańczą, to niektórym różne rzeczy do głowy przychodzą… Tereska: No! Ania: Myślisz, że na Jacka „takie” zakusy bywały? Tereska: Oczywiście! Była jedna pani, która sobie upatrzyła mojego męża. Przyszła do mnie i powiedziała, żebym spadała, bo od teraz on będzie jej. Ania: Żartujesz?! Tereska: (bardzo poważnie) Nie. Potem spotkałam ją w innym lokalu, stała w drzwiach. Ja do niej grzecznie mówię: przepraszam, chcę przejść. A ona stoi i patrzy na mnie wyzywająco. Wiec wyszłam razem z nią. Jacek: My technicznie może jeszcze mamy dużo mankamentów, ale siłowo niewiele par ma z nami szanse. Ania: Przywaliłaś jej? (Tereska z powagą kiwa głową). Jacek: Ja mam szczęście. Udało mi się w tangu całkowicie odseparować sprawy damsko-męskie od tańca. Może to jest sprawa wieku, a może nastawienia… Tereska: Ja bym powiedziała, że wieku. Jeszcze to po głowie chodzi, ale już nie tak. Jacek: W tangu kobieta nie działa na mnie w sensie erotycznym, tylko w innym. Ania: Co robisz, jak czujesz, że kobieta chce przekroczyć tę granicę? Jacek: Myślę, że już jej nie chce przekraczać. Ania: Już się nauczyły heh (no nic dziwnego!). A wcześniej? Jacek: Zdarzało się, ale to nigdy nie było jakieś szczególnie wyzywająco-nachalne. Może było to przypadkiem, a może lekka próba… Nie wiem. Ania: Są kobiety, które nie pozwalają swoim mężczyznom tańczyć z innymi, żeby nie prowokować tego typu sytuacji. Jacek: Znam taką jedną, to nasza koleżanka z kursu. I to jest dziwne, bo ona z innymi tańczy, a jemu nie pozwala. Ania: Jesteście tyle lat w tym środowisku, różne układy widzieliście. Pary się tworzą i rozpadają. Czyli tango sprzyja temu, żeby te granice przekraczać. Czasem człowieka może świerzbić… Jacek: Osobiście uważam, że środowisko tangowe jest chore psychicznie, bo w większości składa się z życiowych nieudaczników. Tereska: Całe mnóstwo rozwodników szukających nowych partnerek… Jacek: …starych kawalerów albo starych panien. Ania: Albo jestem ślepa, albo mało spostrzegawcza, ale ja nie zaobserwowałam, żeby ludzie przychodzili tu po to, aby znaleźć życiowego partnera (o moja ówczesna naiwności… Międli się w tym naszym środowisku jak w mrowisku…). Jacek: Nie! Ale przychodzą ludzie, którzy chcą znaleźć jakąś alternatywę czegoś, co być może w życiu im nie wyszło. Ania: Dla mnie tango jest relaksem. I aktywnością fizyczną. Jacek: Widocznie należysz do tej zdrowej części (po prostu nie afiszuję się z żadnym aspektem mojego życia prywatnego, nawet jeśli miewa związek z tangiem) . Ania: No nie wiem… Tak się też teraz nad tym zastanawiam… Ale zdarzyło się, że przestali ze mną tańczyć ci, z którymi nie chciałam się umówić… Tereska: No widzisz! Ja w moim wieku już się tego nie obawiam, bo w tych celach jakoś mnie nie chcą! I nie powiem: mam do nich o to żal! (figlarny błysk w oku). Jacek: O! Tu masz przykład zdrowej psychicznie pary tangowej! (wskazuje na …, których rzeczywiście nie podejrzewam o chorobę – wykropkowałam imiona pary, bo czas pokazał, że ona ma zdecydowanie nierówno pod sufitem, a on chyba też – skoro ją wybrał). Tereska: Póki co! (śmiejemy się – normalnie prorokini…). Zobacz, ile par jest rozwiedzionych. Mieli po pięć żon w tangu. Taki na przykład… Jacek: Nazwiskami nie rzucajmy. Tango to taka boczna linia życia. Jak nie ma dzieci, rodziny, zdrowej pracy, wtedy szuka się odskoczni. Ania: Szybciej znajdą randkę i seks w Internecie, niż na tangu (dzisiaj wiem, że niekoniecznie… Dużo jest dość chętnych pań…). Jacek: Szybko się uczą, że tu nie jest o to łatwo. Takie pary to wyjątki, że się odnajdą i jest fajnie. Oczywiście jest kilka takich par. Albo taki ten… Po przejściach. Zaczął tańczyć od razu po rozwodzie. Taka jedna chciała go nawinąć na palec. Na szczęście się nie dał. Poznał inną – też w tangu – i wszystko się ułożyło (nie pamiętam, o kim rozmawialiśmy. Ale jeśli o tym, o którym myślę – to ta pierwsza miała szczęście, że zwiała, a drugiej ułożyło się tak, że przygnębiona zanika…). Ania: Czyli pary powstają, rozpadają się, ale na szczęście nie wszystkie. Jacek: Oczywiście. Poza tym ludzie z tanga znikają. Pamiętasz tego…? Był i nie przychodzi. Ania: Bo umarł. Jacek: Co?! Jak to?? Dlaczego ja nic o tym nie wiedziałem? (Jak już Jacek doszedł do siebie, obgadaliśmy wszystkie tangowe pary hihihi… I nauczycieli. Oraz Argentyńczyków. CENZURA! ). Ania: Tango wymaga, ale i dużo daje. Jacek: Oczywiście! To znakomita forma spędzania czasu, nowe znajomości, przyjemność słuchania muzyki, wyjazdów na imprezy tangowe – także do Argentyny. Gdyby nie tango, nawet do głowy by nam nie przyszło, żeby tam pojechać. Dziwny kraj, prawie nikt tam nie jeździ ot tak sobie. Tango to dla mnie również przyjemność z dj-owania i nauczania. Warszawski Skwer Hoovera – od tanga w tym miejscu rozpoczyna się akcja mojej powieści thrillerowej pt. „Pasja budzi się nocą”. W tym miejscu odbywały się letnie milongi plenerowe, ale już ich nie ma… Ania: Przejdźmy do nauczania. Nie będziemy tutaj dawać lekcji, ale pewne kwestie warto poruszyć. Na przykład kwestię nauczycieli, chociaż trochę już o nich mówiliśmy. Jacek: Są różni. Dziwi mnie, że przyjeżdżają do nas pary argentyńskie, które poza swoim stylem nie umieją tańczyć nic innego. Mało tego! Nic o tym nie wiedzą! I że Argentyńczyk nie jest w stanie zatańczyć candobme jako podążający. A to nauczyciele przede wszystkim powinni się rozwijać, także poprzez wiedzę. Czytuję różne rzeczy, zagranicznych i naszych. Uważam, ze Kasia (Chmielewska) i Mateusz (Kwaterko) piszą świetnego bloga. Zamieszczali takie informacje jak strefy na parkiecie, jak należy tańczyć, by nie przeszkadzać (sobie i innym), żeby nie tańczyć w rozgwiazdę (w te i nazad, z brzegu do środka i ze środka po brzeg). A bryluje w tym Tadzio Dębski. Możemy go wymienić, bo on to uwielbia, szczególnie jak się mówi o nim źle, albo inaczej! Tereska: Oj on ostatnio coś się zepsuł! Poprosił mnie. Ania: Zmęczył się sobą i nie ma siły dokazywać (Tadzio ma się świetnie i w rozgwiazdę wali z równym wigorem co kiedyś). Jacek: Przecież ma stend’up (już był – jakby ktoś chciał się wybrać – ojjj… dawno nie miał…). Ania: Wiem, udostępniłam. Nieoficjalnie czasami się wspieramy, co nie zmienia faktu, że kiedy uznam za stosowne, to Tadzia opierdolę. Jacek: Ostatnio coś długo trzyma się jednej muzy (nie chodzi o muzykę 🙂 Ostatnio coś Tadzio mało publicznie bryka, a i nowej muzy nie widać… Tadziu – czy Ty widzisz, ile miejsca zajmuje Twoja osoba w tej rozmowie?!). Ania: Bo żeby była następna, musi w jakimś zakresie współdziałać, a póki co Tadzia podchody spełzają na niczym. Wracając do grasujących po parkiecie w rozgwiazdę i wierzgających dziewoj: zwracać uwagę czy nie? A jeśli tak, to kto ma to robić? Gospodarz milongi? Pokrzywdzeni? Jacek: Ja uważam, że zwracać uwagę należy, w różny sposób. Na milondze, po zaistniałym fakcie powinien to zrobić gospodarz albo dj. Jeśli ktoś mnie kopnie i nie przeprosi, to mam oczywiste prawo mu nawrzucać. Jacek i Ania Seta – tanguera, która ma dobre serce i nikomu nie odmawia. Tereska: A mnie się nigdy nie zdarzyło po czymś takim użyć moich decybeli? Jacek: Nie, bo nas się większość boi (ha!ha! No mało dziwne jak dla mnie ). Jest jeszcze Facebook, na którym warto by było czasem napisać coś więcej, niż że zjadłem kanapkę na śniadanie i piję kolejną kawę. To jest rola nauczycieli i organizatorów milong. Ania: Czemu Ty nie robisz swojej milongi, tylko dj-ujesz gościnnie? Jacek: Nie chce mi się. Musiałbym robić playlisty tak często jak Jakub i wpadłbym w rutynę, byłyby monotonne. Jak w Una Emocion czasem robiłem milongę co tydzień, to za czwartym razem wydawało mi się, że playlista jest taka sama. Ona nie była, ale mnie się tak wydawało. To było męczące. Dla mnie to jest dyskomfort, jak układam playlistę i nie jestem z niej zadowolony. Tereska: A tam! Wsadziłbyś Bacha między te i już! Jacek: Raz wsadziłem Hansa Zimmera. Jest taki utwór z filmu pt. Sherlock Holmes. Parzyście taktowany da się zatańczyć w sposób tangowy, chociaż to oczywiście nie jest tango. To było w Złotej Milondze i grupa krakowiaków – w tym Misza, mój guru – zatańczyła to z dużą radością. Uważam, że w sposób tangowy nie da się zatańczyć tylko dwóch rzeczy: disco polo i muzyki pielgrzymkowej. Resztę się da. Tereska: A klasyka jaka jest piękna! Ania: Disco polo można trzasnąć milongą. Jacek: Zapewniam Cię, nie da rady, próbowałem. A z milongi nie jestem zły. Do disco polo da się tylko podskakiwać. A! Jeszcze jedno chcę powiedzieć: jestem totalnym przeciwnikiem posypywania podłogi woskiem. Jestem orędownikiem nauki chodzenia w taki sposób, żeby się nie ślizgać. Jak ktoś się ślizga, to znaczy, ze nie umie chodzić. Posypywanie podłogi woskiem powoduje, że kobiety mają nadwerężone stawy: skokowe i kolanowe. Piękne figury, piękne pivoty, czyli to, co chcą wszyscy wykręcić, wychodzi tylko na śliskiej podłodze. W Argentynie większość milong jest na szlifowanych kamieniach. Jest ślisko jak piorun. Jak ktoś ma problem ze ślizganiem, niech zrobi coś z butami, a nie z podłogą. Są buty, które mają łączoną podeszwę: częściowo skórę, częściowo gumę. Można buty posypać woskiem, nie podłogę! Dlaczego ten, co się ślizga, psuje podłogę tym, co się nie ślizgają?! To jest tak jak z paleniem. Nie palę w pomieszczeniach dla niepalących. Na Chłodnej Prezes sypie wosk wiadrem, Jakub też potrafi podłogę zepsuć. Ja się nie ślizgam. Uwielbiam śliską podłogę (Chłodnej nie ma, prezes nie jest prezesem, a Jakub na szczęście parkietu już nie babrucha i parkiet w Złotej Milondze jest dla mnie najlepszy w Polsce). Tereska: To ja powiem swoje: byliśmy u Prezesa i nam się dobrze tańczyło. Nagle stoję, bo mi się noga nie rusza. Tak tępo. Użyłam swoich decybeli i chciałam zwrotu pieniędzy. Nie oddał. Niehonorowo. Ania: Rzadko chodzę na Chłodną. Jacek: My rzadko chodzimy z powodu podłogi, a także dlatego, że tam Tereski nie proszą. To jest elitarna milonga (wyczuwam sarkazm heh), dla sztywnych. Nie ma tam frajdy i zabawy. Ania: Co by nie mówić, Chłodna ma największą frekwencję ze wszystkich milong, chyba w całej Polsce. Przebijał ją jedynie InterContinental, który wynalazłam i bardzo lubiłam, ale to się odbywało raz w miesiącu i się skończyło (kto pamięta te czasy, ten wie: to była milonga full wypas, z prezentami dla gości, za 15 zł… Warszawska poszła w jej ślady, tyle że prezentów nie ma i cena sporo wyższa). Tereska: A co tam było? Byliśmy tam? Jacek: Byliśmy, ale mi się nie podobało. Może dlatego, że go budowałem… (śmiech). Jak budowałem galerie handlowe, to nie lubiłem do nich chodzić na zakupy. Ania: Dlaczego warto tańczyć tango? Nauka jest trudna i żmudna. To nie salsa. Nie ma natychmiastowej przyjemności. Jacek: Każdy chyba ma inaczej. Dla mnie przyjemne było już to, że chcę coś osiągnąć. Miałem niesamowitą ambicję, żeby nauczyć się tańczyć. Ania: Kłóciliście się? Jacek: Jak cholera! Tereska: Kto? My?! W życiu! (znowu ten szelmowski uśmiech ). Co Ty mówisz takie rzeczy?! My się chcieliśmy pozabijać! Ale kłócić się?! Jacek: To nie tylko my. Byliśmy na obozie w Rajgrodzie. Kurs prowadził Thierry le Cocq. Była z nami para z Gdańska. Oni i my tak się kłóciliśmy, tak drzwi trzaskały, że prawie trzeba je było wymieniać. Tereska: Tak? A o co myśmy się tak kłócili? Jacek: O wszystko. Ania: Ale przetrwaliście. Po co Wam to tango? Jacek: Dla nas teraz to jest duża część życia. Ma u nas szczególne miejsce, bo uratowało Teresce życie. Atak serca miała o w nocy. Gdyby to było w domu, podczas snu, już by nie żyła. A że było to na milondze, ponad 100 osób, kilku lekarzy, ratownicy medyczni i wodni… Tereska: I stewardessa, która jest ćwiczona w takich rzeczach. Jacek: Czyli były osoby, które profesjonalnie uratowały Teresce życie. Dostała drugie, jak w grze komputerowej. Nigdy im tego nie zapomnę i będę wdzięczny dozgonnie!!! Tango jest dla Tereski jedną z form aktywności fizycznej. Ania: Skoro poruszyłeś ten temat, to powiem Ci, że wiele osób z naszego środowiska Cię podziwia, że masz cierpliwość do… czasami niełatwych zachowań Tereski… Tereska (z prawdziwym zaciekawieniem): A co ja takiego robię? Ania: Potrafisz coś powiedzieć, aż fleki odpadają. A wygląda na to, ze Jacek się Tobą w pełni opiekuje, bo tak chce. Statystyki są takie… Jacek: Znam je. 9 na 10 kobiet w sytuacji ciężkiej choroby partnera zostaje, 9 na 10 mężczyzn odchodzi. Ania: No właśnie. Dlaczego Ty jesteś ten jeden? Jacek (bez namysłu): Może ja nie jestem facetem? (to by mi raczej do głowy nie przyszło…) Tereska: Ha! Ha! Ha! Widzisz? Wydało się! Jacek: Zewnętrzne atrybuty wcale nie muszą iść w parze z psychiką. Może ja mam psychikę kobiety? Jestem bardzo opiekuńczy. Byłem taki w stosunku do mojej matki, do córki (Agnieszki, tanguery i dj-ki), jestem w stosunku do żony. Taki jestem. Teraz zostałem dziadkiem. Może to jest kwestia wychowania? Mojego wieku? Pewnej kultury i tradycji? Kiedy braliśmy ślub, składaliśmy przysięgę. A jej słowa brzmią między innymi: w zdrowiu i w chorobie aż do śmierci. Ja z tą przysięgą zgadzałem się wówczas i zgadzam się dzisiaj. Nie robię tego pod przymusem czy z powodu presji społecznej. Robię to z własnej nieprzymuszonej woli, wręcz sprawia mi to radość, że się mogę opiekować moją żoną. Ania: Kto kogo znalazł? Ty Tereskę czy Tereska Ciebie? Jacek: Uhuhu!!! Uałała… (oho! Będzie gorąco!) Poznaliśmy się na studiach. Ja ją wypatrzyłem… Tereska: Ja go wypatrzyłam! Jacek: …bo chodziła bez biustonosza w takiej niemal przezroczystej bluzce i miała piękne sterczące cycki. Wodziłem za nimi wzrokiem i tak mi ślina ciekła… Tereska: …a ja za nim chodziłam… Jacek: …a potem spotkaliśmy się w akademiku. Jak chciałem ją zaczepić, to mi powiedziała, że nie dla psa kiełbasa. Tereska: Bo z jakąś babą siedział! Jaka ja byłam wściekła! Ja tu, rozumiesz, myślę, że jakieś bara-bara, a on z obcą babą! No wyobrażasz sobie?! Ania: I co? Obydwoje zgodnie: I poszliśmy do łóżka. Jacek: A potem, ponieważ moi rodzice uważali, że małżeństwo z Tereską będzie mezaliansem, wyprowadziłem się z domu i mieszkałem w akademiku na waleta, choć jestem warszawiakiem. Takie były czasy, że nawet zalegalizowano waleta w akademiku. Walet legalny nie miał przyznanego miejsca, ale za nie płacił. Teraz pewnie nie wiedzą, co to jest. Ania: Wiedzą. Mój syn waletuje u dziewczyny, ale chyba jako walet nielegalny (teraz syn ma swoje mieszkanie, dziewczyna waletuje u niego 🙂 ). Jacek: To nie koniec. Moja babcia i moi rodzice chcieli za mnie wydać pewną Amerykankę. Jej babcia, znajoma mojej, dwa razy przywiozła ją do Polski. Oni zaprosili mnie do Stanów i u nich mieszkałem. Uświadomiłem tę dziewczynę, że się z nią nie ożenię. Po 4 miesiącach wróciłem. Wiedziałem, że chcę z Tereską spędzić resztę życia. Ania: Pozwoliłaś mu jechać do innej baby i go nie zabiłaś? Jacek: Zaraz! Byliśmy wolni, nie mieliśmy ślubu. A potem Tereska pojechała na rok do Australii. Już jako żona. Poza tym ja nie jechałem do innej! Powiedziałem, że dostałem zaproszenie i chcę jechać. Nie jadę tam się żenić! Ania: Uwierzyłaś mu? Tereska: (z dużym wahaniem) No, powiedzmy. Jacek: Wtedy to była wielka szansa: wyrwać się z bloku wschodniego… Tereska: …i kupić sobie dżinsy. Jacek: I pracować, zarobić, kupić sobie trochę fajnych rzeczy. A że przy okazji była tam dziewczyna, wobec której rodziny miały pewne zapędy… Ja pojechałem, żeby skorzystać z zaproszenia, a nie żeby się żenić. Tereska: Potem Jacusia z domu wyrzucili hehehe… Jacek: Sam się wyrzuciłem! Tereska: A potem byłam najlepszą synową. Ania: Co poradzilibyście ludziom, którzy zapytaliby o receptę na przetrwanie w związku? Przecież wiadomo, że przeżywa się różne chwile, etapy, trudności. Tereska: Trzeba mieć do siebie zaufanie, często się bzykać, nie robić wymówek bez powodu… Ania: A jak jest powód to już można? Jacek: Jest taka fundamentalna podstawa dobrego przeżycia, że trzeba się komunikować. Bez tego narastają problemy. Musi być tolerancja, ale nie całkowita. Zdrowy rozsądek, jak wszędzie. Ania: Teresko, a Ty nie byłaś nigdy zazdrosna? Jacek: Była jak cholera. Teraz nie jest w ogóle. Myślę, że dlatego, że jak miałem okazję odejść – i inni mówili, że by to zrobili – ja zostałem, więc uwierzyła, że ją kocham. Tereska: Ale kiedy miałbyś odejść? Jacek: Jak byłaś bardzo chora. Tereska: Nawet bym tego nie zauważyła. Jacek: To tym bardziej nie mogłem. Wracając do miłości: tango zezwala na intymny kontakt z inną kobietą niż żona, bez potrzeby ganienia go. Po dziesięciu latach tych różnych intymnych kontaktów stwierdzam, że moja żona jest moją właściwą partnerką: życiową i tangową. Na koniec apel do partnerek: nie dotańczajcie! Nie domyślajcie się i nie zgadujcie, tylko czekajcie i dajcie się poprowadzić! (Dopóki nie zabrałam się za próby prowadzenia, myślałam, że tylko początkujące tanguery dotańczają i wierzgają. otóż NIE! Te niby zaawansowane też to robią! Jedne z pobudek altruistycznych – chcą pomóc biednemu liderowi, a zapominają wsłuchać się w niego; inne – bo ponosi je ego: chcą pokazać, jakie to są świetne, teatralnie instruują – po prostu nie umieją się właściwie zachować – ale to też opiszę przy innej okazji). Tereska: I niech się na facetach nie wieszają i nie kopią ich w kolana. Ania: Dlaczego z jednymi kopię się kolanami, a z drugimi nie? Jacek: Może być wiele powodów. Tereska: Chodzenie na zgiętych nogach. Jacek: Tak, jeśli partnerka chodzi na ugiętych nogach i odsuwa się plecami od partnera, będzie go kopać w kolana. Ale wtedy kopie się z każdym, a nie tylko z niektórymi. Może być złe wyprowadzenie kroku przez faceta, kiedy zaczyna od kolana. Nogę do kroku wyprowadza się z pachwiny i sunie się piętą po podłodze, z przeprostowanym kolanem. Ale tu już wchodzimy w uczenie. Ania: Teresko, chcesz coś jeszcze powiedzieć? Tereska: Ja już się nagadałam. Ania: To na koniec powiedz, co tango może komuś dać? Tereska: (patrząc mi w oczy, z łagodnym uśmiechem, ściszonym głosem) Nie wiem, co może dać Tobie. Mnie dało to, że mój mąż mnie jeszcze bardziej pokochał. I to jest najpiękniejsze zdanie tej rozmowy. Jacek Mazurkiewicz – inżynier budownictwa lądowego, od lat jako project manager lub dyrektor projektów, pracuje w budownictwie kubaturowym, komercyjnym (budowa biurowców, hoteli, galerii handlowych). W czasie studiów pracował jako nauczyciel w technikum. Od siebie dodaje: „Tereska jest najpiękniejszą kobietą na świecie. I więcej nie trzeba pisać. Może tylko to, że 3,5 roku temu umarła, a dzięki ludziom dostała drugie życie. Grałem na akordeonie i pianinie. Ładnych parę lat. Sprawiało mi to przyjemność. Nigdy nie chciałem zostać wirtuozem instrumentu!!! Wciąż wiem że mogę jeszcze lepiej grać. Ale czy mi się chce???”. Rozmawiała: Ania (Bestiaaa)
Stwórz swój wymarzony obraz na wymiar z naszym generatorem i odmień wygląd swojego wnętrza! Obraz Zdjęcie ludzi z grupy atrakcyjne dziewczyny brodaty facet tańczy bawić się nosić modny stylowy strój nowoczesny klub w pomieszczeniu możesz zamówić na wymiar drukowany na wysokiej jakości płótnie poliestrowym, bawełnianym, na płycie PCV 5mm, na PLEXI 5mm, na korku o gr. 7mm, szkle hartowanym oraz szkle optywhite 4mm oraz jako plakat lub obraz podświetlany LED. Obraz zostanie wykonany wg Twoich wytycznych. Dzięki naszemu generatorowi możesz wybrać nie tylko interesujący Cię rozmiar i materiał obrazu ale także dowolnie zmienić jego kolorystykę, nasycenie barw oraz wyszukać podobne obrazy pasujące do przedstawionej wybranej lub wczytanej grafiki. Możesz również dodać nakładkę 3D dzięki której stworzysz np. duży nowoczesny obraz 3D. Dzięki temu możesz być pewny, że Twój obraz będzie jedyny w swoim rodzaju i zostanie wykonany specjalnie dla Ciebie, którego powiesisz w swoim salonie lub np. sypialni. Boki obrazów są zadrukowane w lustrzanym odbiciu. Oryginalna nazwa: Photo of people group attractive girls bearded guy dance have fun wear trendy stylish outfit modern club indoors
Jak nauczyć się tańczyć? Po "Tańcu z gwiazdami", "You Can Dance" oraz innych programach o tańczeniu coraz więcej osób decyduje się na naukę tańca. Nadal też niestety wiele osób nie rozpoczyna przygody z tańcem, ze względu na różne blokady i obawy. Czy można je pokonać? Osoby niepotrafiące tańczyć uważają najczęściej, że nie są w stanie ładnie się ruszać, do rytmu i że inni będą się z nich śmiać. W rzeczywistości są to tylko blokady psychiczne. Tak naprawdę każdy człowiek potrafi tańczyć. Co powinna zrobić osoba, która ma takie blokady? Oto garść sprawdzonych porad i wskazówek jak nauczyć się tańczyć. Sprawdź też: Piosenka na pierwszy taniec Nie oceniaj się zbyt surowo Największym wrogiem osoby niepotrafiącej tańczyć jest negatywna ocena. Gdy taka osoba nawet zacznie się ruszać w rytm muzyki, którą sobie puści np. w domu, to od razu zaczyna się oceniać - źle się ruszam, nic nie potrafię, itd. Wydaje im się, że celem tańca jest robienie jak najlepszego wrażenia na innych. Jest to oczywiście nieprawda - ludzie tańczą przede wszystkim dla przyjemności. Dlatego przestań się oceniać! / fot. Fotolia Najważniejszym celem tańca powinno być czerpanie z niego przyjemności. Nie ważne jak się ruszasz, ważne aby sprawiało ci to przyjemność. Jeśli ktoś zaczyna w domu ćwiczyć kroki taneczne, to często robi to przed lustrem. I gdy widzi jak jego kroki są nieporadne (co jest przecież oczywiste, jeśli dopiero się ich uczy), to taka osoba od razu zniechęca się i przestaje ćwiczyć. Dlatego moja rada, aby tańcząc - czy to w domu, czy np. na sali tanecznej nie obserwować się w lustrach. Nie bój się tańczyć indywidualne Osoby nietańczące obawiają się tańczyć w parach. Boją się, że druga osoba zobaczy, jak słabo tańczą. Dla osób, które tak myślą mam świetną wiadomość - praktycznie na każdej imprezie można tańczyć indywidualnie. W dyskotekach to nawet standard, że tańczy się indywidualnie. Ale też podczas innych imprez (np. ślubów) często znajdzie się grupa osób, które tańczą indywidualnie. Dlatego osoba nie potrafiąca tańczyć w parach może się świetnie bawić na każdym parkiecie. Tu warto sobie odpowiedzieć dlaczego część osób tańczy indywidualnie? Powodów jest kilka. Z jednej strony indywidualnie tańczą właśnie te osoby, które jeszcze słabo czują się w tańczeniu w parach. W ten sposób mogą dobrze się bawić, a równocześnie mogą poprzez obserwowanie innych osób, uczyć się nowych kroków i zyskiwać większą pewność siebie. Po drugie tańcząc indywidualnie człowiek może się w pełni skupić na sobie i swoich przeżyciach. Tańcząc w parach automatycznie trzeba się przynajmniej częściowo koncentrować na drugiej osobie. A tańcząc indywidualnie można w pełni poczuć siebie i zapomnieć o innych ludziach. Ludzie tańczą też indywidualnie, gdy chcą wejść w interakcję z większą grupą. Często można zauważyć, że osoby tańczące pojedynczo tak naprawdę tańczą w większej grupie. Tak więc tańczenie indywidualne jest jak najbardziej na miejscu i dla osób, które chcą nauczyć się tańczyć, jest świetnym początkiem. Tańcz w grupie znajomych Co zrobić, aby dobrze się bawić na imprezie? Najlepszym sposobem jest iść na nią ze znajomymi i to obydwu płci. Idąc na tańce w grupie człowiek od razu pewniej się czuje. Wiele osób ma obawy przed zapraszaniem do tańca nieznanych sobie osób. Dlatego idąc ze znajomymi, osoby takie od razu czują się pewniej, nie muszą myśleć nad tym jak zaprosić do tańca (w parach czy w grupie) obce osoby. Dobrze jednak, by była to grupa mieszana. Na imprezach często można spotkać grupy dziewczyn lub chłopaków, które siedzą oddzielnie i nie mają odwagi podejść do drugiej płci. Jeśli przychodzi się na imprezę ze znajomymi obydwu płci, to problemu takiego po prostu nie ma. Tańczenie i alkohol to dobry pomysł? Jednym ze sposobów przełamywania blokad przed tańczeniem jest wypicie alkoholu - kufla piwa czy kieliszka wina. Dzięki niemu nasz umysł zaczyna pozbywać się pewnych blokad, a nasze ciało zaczyna się lepiej ruszać. Znam kilka osób (sam zresztą do nich należę), które przełamały swoje obawy przed tańczeniem właśnie po alkoholu. Oczywiście nie chodzi tu o to, aby się upić. Jedno piwo w zupełności wystarczy. Poza tym alkohol dodaje też odwagi, tak więc jeśli nie jesteście abstynentami, to trochę alkoholu może wam pomóc w tańczeniu. Oczywiście należy zachować umiar, bez umiaru będziecie poruszać się po prostu nie jak tancerz, a jak... pijany, a to już nie jest wcale takie fajne, ani estetyczne. Znajdź przyjaznego fanatyka tańczenia Moja przygoda z tańczeniem zaczęła się dzięki koleżance, która sama kiedyś przełamała swoje blokady i (3 lata temu) zaczęła tańczyć. W tej chwili tańczy świetnie i namawia innych. Robi to poprzez zachęcanie ludzi do chodzenia na imprezy oraz uczy ich podstawowych kroków. Dlatego zachęcam was do poszukania w otoczeniu podobnych osób, które uwielbiają tańczyć i chętnie nauczą was podstawowych kroków. Gadka szmatka w tańcu Jednym ze sposób na przełamywanie obaw przed tańczeniem z partnerem jest potraktowanie tańca jako pretekstu do pogadania. Jeśli tylko muzyka nie jest za głośna, to podczas tańca można rozmawiać z partnerem na wiele ciekawych tematów. Jakich? To już zależy tylko od was, dlatego dobrze jest z góry przygotować sobie jakieś tematy. Tematy, które nasuwają się same dotyczą tańca, skąd się druga osoba dowiedziała o danym miejscu do tańczenia itp.
Źródło: (License: CC0 Public Domain) Na początku mojej tanecznej drogi, gdy można śmiało powiedzieć, iż „pląsanie” na parkiecie było dla mnie dosłownie czarną magią szukałem poradnika traktującego o tańczeniu na imprezach, na których nie obowiązuje żaden stricte określony styl taneczny. Niestety żadne takie kompendium wiedzy wtedy nie istniało (lub nie potrafiłem go znaleźć), a ja cierpiałem katusze za każdym razem, gdy wychodziłem na parkiet i, jak się łatwo domyślić, popełniałem masę podstawowych błędów. Dzisiaj, gdy mam już pewne taneczne doświadczenie (przede wszystkim w tangu argentyńskim, ale i w takich stylach jak: salsa liniowa, kizomba czy bachata) postanowiłem podzielić się z wami częścią własnych doświadczeń zebranych w „pigułkę”, składającą się z dokładnie dwudziestu pięciu porad. Oczywiście – ilu tańczących, tyle wskazówek dotyczących tańca… Dlatego nie zamykam ich katalogu i gorąco zapraszam do dyskusji bezpośrednio pod artykułem lub na Facebooku. Być może nie wszystkie zawarte tutaj rady okażą się pomocne, ale mam nadzieję, że suma summarum, sugestie zawarte w tym „quasi-poradniku” ułatwią wam przełamanie się i zaczniecie częściej wychodzić na parkiet by zatańczyć w tzw. „parze”. A jeżeli wciąż, mimo poniższych wskazówek, dalej nic wam nie będzie wychodzić – to… chrzańcie te porady i po prostu spróbujcie się dobrze bawić, tak jak wam wygodnie :) I taka jeszcze uwaga na koniec. W niniejszym poradniku znajdziecie wskazówki dotyczące tańczenia w dalekim trzymaniu za dłonie. Sugestie dotyczące bliskiego objęcia pojawią się w kolejnym artykule. Rady zarówno dla kobiet, jak i mężczyzn Rada 1. Stosujcie przede wszystkim „weselny krok podstawowy”. Zatańczy go każdy bez względu na jego poziom edukacji tanecznej. Oczywiście istnieje wiele systemów kroku podstawowego, ale jeżeli zaczynasz swoją przygodę z tańcem lub wyjście na parkiet jest dla ciebie traumatycznym przeżyciem – używaj przede wszystkim tzw. „weselnego kroku podstawowego”. Sprawdza się on także w przypadkach, w których partner jest tanecznie zaawansowany, a jego partnerka już niekoniecznie. Przez weselny krok podstawowy rozumiem tak zwanego „odbijanego”. Mówiąc w skrócie, „weselny krok podstawowy” polega na tym, że partnerzy trzymając się za ręce, najpierw przyciągają się do siebie (Faza 1), a następnie odpychają (Faza 2) – oczywiście w takt muzyki. I tak w kółko :) Oczywiście kolejność faz jest zupełnie umowna. Sugeruję to rozwiązanie, gdyż jak już wspominałem powyżej, jest to najprostszy sposób na taniec dla osób, które nigdy albo bardzo rzadko wychodzą na parkiet. Zresztą tzw. „zaawansowani” także często tańczą w ten sposób na imprezach, na których nie obowiązuje jakiś konkretny styl taneczny. Na co tutaj trzeba przede wszystkim zwrócić uwagę? Po pierwsze należy pamiętać o tym, aby nigdy nie wyprostowywać w stu procentach rąk w łokciach (na końcu Fazy 1). Łokcie, które delikatnie sprężynują, pozwalają w łatwiejszy sposób ponownie przyciągnąć partnera do siebie. Po drugie „przyciąganie” i „odbijanie” powinni wykonywać równocześnie obaj partnerzy, gdyż dopiero wtedy w tańcu pojawi się odpowiednia dynamika (oczywiście figury cały czas prowadzi partner). I po trzecie, to że tańczycie „odbijanego” nie oznacza, że musicie tańczyć zupełnie w miejscu. Zawsze możecie trochę przemieszczać się po sali, oczywiście w miarę dostępnego miejsca. Skorzystajcie z tej możliwości, a taniec nawet mimo braku zastosowania dodatkowych figur nie będzie nudny. Autor: Szymon Ferfecki Rada 2. Nie „szurajcie” nogami po ziemi. Spróbujcie „dreptać” (delikatnie podnosić nogi) na bit, czyli mocniejsze uderzenia w muzyce. Podstawowy błąd poczatkujących polega na tym, że boją się chodzić w tańcu. Albo stoją w miejscu i wyciągają się do partnera/partnerki operując zasięgiem ramion, albo suwają nogami po ziemi. Jeżeli nie jesteście zaawansowanymi tancerzami po prostu chodźcie na bit: w każdym kroku podnoście delikatnie nogi i stawiajcie je w tym samym lub innym miejscu. Innymi słowami – róbcie wyraźne kroki. Wbrew pozorom jest to dużo łatwiejsze niż się wydaje. Stosując tę prostą metodę bez problemu zatańczycie do rytmu i figury same zaczną wychodzić. Gdybym to tylko wiedział kilka lat temu, moje taneczne życie byłoby znacznie prostsze… :) Podkreślę raz jeszcze – nie chodzi tutaj o „człapanie”, ale lekkie odrywanie stóp od parkietu (z przemieszczeniem lub w miejscu) na mocniejszy akcent w muzyce.. Rada 3. Niezależnie od tego czy prowadzisz, czy podążasz, staraj się jak najczęściej robić małe lub średnie kroki. Jeżeli jesteś początkującym tancerzem pamiętaj, by jak najczęściej redukować długość swojego kroku. W szczególności wysocy partnerzy (o długich nogach), gdy przesadzą z długością kroku mogą wywołać pewien dyskomfort u partnerki, która… nie będzie mogła za nimi nadążyć. Dlatego zanim następnym razem wyjdziesz na parkiet wykonaj małe ćwiczenie. Spróbuj pójść mały krok do przodu (tak na własnego „czuja”). A teraz skróć go o jedną trzecią lub nawet o połowę. Wierz mi: dopiero teraz zaczniesz chodzić używając małych kroków. Wciąż nie ufasz moim słowom? Sfilmuj sposób w jaki chodzisz „swoimi” tzw. małymi krokami. I co? Założę się, że po obejrzeniu tego filmiku uznasz, iż nie są one tak małe jak ci się na początku wydawało (jakby się ktoś pytał – ja właśnie taki zakład kiedyś przegrałem). Wynika to z prostej arytmetyki. Załóżmy, że twoja stopa ma np. 25 cm. Dwie razem plus odległość między nimi ok. 15 cm dają razem 65 cm, a to już całkiem sporo. Długie kroki są oczywiście jak najbardziej dozwolone, ale w miarę możliwości staraj się tańczyć jak najbardziej „kompaktowo” za pomocą małych i średnich kroków. Wygląda to dużo lepiej. Dodatkowo dla partnera, niezależnie od tego czy prowadzisz czy podążasz, odczucia w tańcu będą dużo przyjemniejsze niż gdybyś tańczył(-a) wyłącznie za pomocą długich kroków. Autor: Szymon Ferfecki Rada 4. Oszczędzajcie kolana. Starajcie się, by cały czas były lekko zrelaksowane. Gdy będziesz często tańczyć na przeprostowanych lub na zbyt ugiętych kolanach, istnieje prawdopodobieństwo, że je trochę nadwyrężysz. Poza tym taniec na zbyt sztywnych lub zgiętych nogach wywołuje dużo szybciej zmęczenie. Dlatego prawidłowe ustawienie kolan jest niezbędne do tego by przetrwać trudy całej nocy spędzonej na parkiecie. Aby ustawić kolana, tak by były one w „idealnej” pozycji do tańca wykonaj krótkie ćwiczenie. Stań na lekko rozszerzonych nogach. Następnie przeprostuj na chwilę kolana i bardzo powoli zacznij je rozluźniać. Kontynuuj dopóki nie poczujesz, że kolana „spadają” ci w dół pod wpływem grawitacji. Pozycja kolan tuż przed tym momentem jest właśnie rekomendowaną pozycją dla twoich kolan w trakcie tańca. Jeżeli nie masz jeszcze wyrobionego nawyku odpowiedniego relaksowania kolan po wejściu na parkiet, to tuż przed imprezą popróbuj kilka razy znaleźć dla nich idealną pozycję i postaraj się zapamiętać, to wrażenie, w którym nie są one ani przeprostowane, ani zbytnio ugięte (czyli trzymane wyłącznie za pomocą siły twoich mięśni).. Rada 5. Pod żadnym pozorem nie patrzcie pod nogi podczas tańca (np. żeby sprawdzić, czy dobrze stawiacie kroki). Jest to jeden z najbardziej podstawowych błędów robionych przez początkujących tancerzy. Spojrzenie w dół na własne nogi oznacza pochylenie głowy, a tym samym odgięcie kręgosłupa szyjnego do przodu (czyli mówiąc wprost: „zgarbienie się”), co powoduje, że tańczący momentalnie traci oś. Bycie poza własną osią w przypadku mężczyzny utrudnia mu przekazywanie poprawnych impulsów dotyczących prowadzenia, a w przypadku partnerki – ich odbieranie. Wierzcie mi lub nie, ale to zupełnie „rozwala” taniec. Dodatkowo nie odkryję tutaj Ameryki, jak powiem, że nie wygląda to dobrze dla przypadkowych widzów, kiedy tancerze tańczą przygarbieni. Dlatego podkreślę raz jeszcze, pod żadnym pozorem nie patrzcie pod własne nogi podczas tańca, a że czasem nadepniecie partnera, to i tak będzie dla niego mniejszy dyskomfort w porównaniu z fatalnym odczuciem, które towarzyszy tańcowi z osobą, która ciągle patrzy pod własne nogi. Rada 6. Nie trzymajcie własnych dłoni kciukami. Niech pozostaną lekko odgięte do góry. Wydaje się to banalne w swojej prostocie, ale wierzcie mi, że na początku tanecznej drogi dość trudno jest stale o tym pamiętać. Dlatego wierzcie mi (bądź nie), ale będziecie bardzo długo będziecie łapać się na tym, iż przyciskacie kciukiem dłoń partnera. Dlaczego nie powinno się tego robić? Ano dlatego, że po prostu zaciśnięty kciuk utrudnia poprowadzenie i wykonanie obrotów partnerki i własnych z powodu powstania efektu zakleszczenia dłoni. Oczywiście nie jest to jakiś straszny błąd, który sprawi, że nie da się w ogóle tańczyć. Ale jeżeli chcecie podnieść jakość swojego tańca naprawdę warto pomyśleć o zmianie trzymania dłoni partnera w taki sposób, by kciuk był lekko odgięty do góry. Rada 7. Trzymajcie dłonie partnera za pomocą „haczyków”. Sposobów trzymania rąk partnera jest przynajmniej kilka, ale najprostszy z nich to po prostu zrobienie haczyków z własnych dłoni. Zaczepienie takim lekko „usztywnionym” haczykiem dłoni partnera sprawi, że nie będziecie się martwić o to, że partner wam „odleci” podczas bardziej dynamicznie wykonywanych figur. Rada 8. Oddychajcie podczas tańca. Najlepiej przeponowo. Wiem, że to znów brzmi jak banał… Ale z doświadczenia wiem, że nie jest tak prosto uspokoić oddech i wprowadzić regularne wdechy i wydechy, wkomponowując je w rytm własnego tańca. W każdym razie próbujcie. Na pewno przełoży się to na jakość waszego poruszania się po parkiecie. Rada 9. Pamiętajcie, że nie tańczycie sami na parkiecie. Wyznaczcie sobie prostokąt mniej więcej o wymiarach jednego metra na półtora i się go trzymajcie (jak jest ciasno, to oczywiście obszar tańca należy odpowiednio zmniejszyć). Wydaje mi się, że ta wskazówka nie wymaga zbytniego rozwinięcia. Postarajcie dopasować dynamikę swojego tańca oraz „zakres” ruchu do warunków panujących na parkiecie. Co tu dużo mówić: bezkolizyjny taniec niesie w sobie dużo większa dozę przyjemności niż wpadanie co chwilę na inną parę. Dodatkowo pamiętajcie o tym, że im mniej miejsca na parkiecie, tym bardziej jest uzasadnione robienie jak najczęściej małych kroków. Rada 10. Patrz na partnera/partnerkę i uśmiechaj się do niego. Pamiętaj, że zawsze, niezależnie od tego czy prowadzisz czy podążasz, tańczysz z jedną osobą. Dlatego zawsze poświęcaj jej maksimum uwagi. Wierz mi, że jeżeli nie jesteś na niej skoncentrowany, ona z pewnością to wyczuje i taniec żadnemu z was nie będzie już sprawiał wielkiej przyjemności. Czyli innymi słowami – receptą na udany taniec jest „bycie z partnerem”. Może to zabrzmi trochę filozoficznie, ale staraj się by w każdym momencie twoja energia, którą wyzwalasz w swoich ruchach, była zawsze maksymalnie nakierowana na centrum drugiej osoby. No i uśmiechaj się jak najwięcej. Uśmiech pozwoli wybaczyć nawet największe techniczne błędy, które zdarzy ci się popełnić. I taka mała uwaga dla panów. To, że radzę tutaj skoncentrować się w stu procentach na partnerce nie oznacza, że powinniście zapomnieć o obserwowaniu swojego bezpośredniego otoczenia. Co jak co, ale bezpieczeństwo waszej partnerki na parkiecie jest jednym z waszych priorytetów. Rady dla mężczyzn Rada 1. Tańcz do rytmu i spróbuj bawić się muzyką, gdyż często w ten sposób osiągniesz lepszy efekt niż tańcząc wyszukane figury. Jest to oklepana rada, powtarzana często na różnych kursach tańca. Ale mam wrażenie, że mimo tego, iż ciągle się o niej mówi, i tak panowie bardzo często próbują pokazać swoją męskość za pomocą dużej liczby wyszukanych kroków. A wystarczy tak naprawdę skoncentrować się na partnerce, robić swój krok podstawowy, bawić się tempem tańczenia i raz na jakiś czas wykonać obrót – partnerki lub swój. Tylko tyle i aż tyle. Podsumowując tę radę powiem tak: spróbujcie sobie wyobrazić, że krok podstawowy to „ciasto”, a figury to „rodzynki w cieście”. Zbyt duża ilość rodzynek zawsze spowoduje, że ciasto się „rozwali”. Rada 2. „Weselny krok podstawowy” wystarczy by zatańczyć kawałek. Jeżeli naprawdę nie czujesz się na siłach, żeby robić jakiekolwiek figury, pozostań przy kroku podstawowym. Lepiej wykonać go z wyczuciem i do rytmu, niż próbować wykonywać figury, co do których nie czujesz pewności, iż potrafisz dobrze je wykonać. Będę powtarzał do znudzenia: komfort partnerki przede wszystkim :) Rada 3. Nie szarp partnerki rękami i nie próbuj zatańczyć tej samej figury kilka razy z rzędu, jeżeli nie wyszła ci za pierwszym razem. Jeżeli partnerka nie wykona danej figury, to są dwie możliwości: albo źle ja prowadzisz, albo po prostu ona nie potrafi jej zatańczyć. Pamiętaj – nic na siłę. Jak coś nie wychodzi, odpuść. Zdecydowanie nie polecam wyrywania rąk w celu poprowadzenia figury, na której właśnie się zafiksowałeś lub którą chciałbyś zaszpanować „publiczności”. Jeżeli figura nie wyszła za pierwszym razem, jest duża szansa, iż nie wyjdzie po raz kolejny. A jak już nie wyjdzie dwa razy z rzędu, to możesz być pewny, że za trzecim razem także nie odniesiesz sukcesu. Dla partnerki takie ciągłe próbowanie oznacza z reguły duży dyskomfort (przy każdej próbie coraz większy). Odpuść więc ambicjonalną chęć udowodnienia sobie, że jesteś tanecznym „macho” i przejdź do kolejnej prostszej figury, która obojgu wam sprawi dużo większą frajdę. Lub… baw się muzyką i krokiem podstawowym. Rada 4. Prowadź generalnie z użyciem trzech palców: wskazującego, dużego i serdecznego. Kciuka jak już wiesz z jednej z powyższych porad nie polecam używać. Co do pozostałych palców możesz także odpuścić sobie ten najmniejszy. Trzy środkowe palce w zupełności wystarczą do pewnego i komfortowego poprowadzenia partnerki. Rada 5. Prawidłowe prowadzenie do obrotu partnerki pod ręką to raczej mały ruch nad jej głową, a nie olbrzymi zamach wyrywający jej rękę. Jeżeli chcesz poprowadzić przyjemny obrót pod ręką, podnieś dłoń partnerki tuż nad jej głowę (jakieś pięć do dziesięciu centymetrów) i przekaż jej za pomocą dłoni delikatny sygnał do obrotu. Oczywiście szeroki ruch ręką nad jej głową także poprowadzi do obrotu, ale jego „przyjemne” wykonanie wymaga dużo większej wprawy. Rada 6. Jeżeli chcesz prowadzić obrót partnerki pod swoją ręką, raczej wybierz ten w lewą stronę, chyba że Twoja partnerka umie już trochę tańczyć i dobrze radzi sobie z obrotami. Nie wiem dlaczego, ale początkujące partnerki mają bardzo duży problem z wykonaniem obrotu w prawo, dlatego jeżeli nie czujesz się bardzo pewnie w prowadzeniu albo widzisz, że twoja partnerka nie jest parkietową wymiataczką, stosuj raczej bezpieczniejszą wersje obrotu, czyli obrót w lewo (w szczególności, gdy prowadzisz go jedną ręką). Zresztą zdarzyło mi się wielokrotnie, że przy poprowadzonym obrocie w prawo, partnerka zaczynała go już robić, by nagle, nie wiadomo dlaczego, zmienić kierunek na przeciwny (ten bardziej dla niej naturalny). Nie muszę chyba tutaj dodawać, że przy mocnym i zakleszczonym trzymaniu partnerki podczas obrotu (vide rada o kciukach), taka nagła zmiana kierunku grozi małą kontuzją nadgarstka. Rada 7. Jak już podniesiesz rękę do góry to wykonaj obrót partnerki. Często poczatkujące partnerki traktują podniesienie ręki, nawet z dala od własnej głowy (osi) jako sygnał do wykonania obrotu. Aby unikać kolizji, raczej przyjmij zasadę, że ręka w górę oznacza obrót (w szczególności na początku utworu, gdy badasz umiejętności taneczne partnerki). Pozwala to na uniknięcie przypadkowego zdarzenia w przypadku, gdy po prostu podnosisz rękę by wykonać własną figurę. Oczywiście, jeżeli partnerka w miarę dobrze sobie radzi na parkiecie możesz próbować bardziej nieoczywistych kombinacji tanecznych. Rada 8. Gdy partnerka zacznie robić obrót sama bez twojego prowadzenia nie powstrzymuj jej. Ta rada koresponduje z tą omówioną powyżej. Jeżeli już z jakiś bliżej niewyjaśnionych przyczyn „samobieżna” partnerka zacznie obrót pod twoją ręką pozwól jej na to. Będzie to znacznie przyjemniejsze i bardziej bezpieczne dla Was obojga niż walka między twoim prowadzeniem i jej podążaniem. Rada 9. Nie prowadź wychyłów partnerki, jeżeli tego naprawdę nie potrafisz dobrze robić. Wiem, że wychyły fajnie wyglądają, ale po pierwsze, ty jako partner musisz potrafić je dobrze i pewnie wykonać, a po drugie twoja partnerka także powinna mieć doświadczenie z tego typu figurami. Napiszę wprost: źle wykonany wychył partnerki może skończyć się wywrotką albo nawet kontuzją (w szczególności partnerki, której nie uda ci się utrzymać). Rada 10. Po zakończonym tańcu odprowadź partnerkę na miejsce, a nie zostawiaj na środku sali. Buziak w policzek także może być miłym podziękowaniem za taniec. Jest taka niefajna maniera wśród części partnerów, że po skończonym tańcu po prostu zostawiają partnerkę na środku sali. Najwyższy czas to zmienić! Jak już znalazłeś odwagę by podejść do dziewczyny w celu poproszenia jej do tańca, po jego zakończeniu odprowadź ją na miejsce, w którym się znajdowała przed jego rozpoczęciem (chyba, że dziewczyna sama zasugeruje inne miejsce). Wierz mi, że sprawisz jej tym dużą przyjemność. I jeżeli w samym tańcu ci nie szło za dobrze, taki drobny gest pomoże Ci poprawić wrażenie, jaki pozostawisz w oczach partnerki. Dla mnie proszenie do tańca, sam taniec i odprowadzenie na miejsce są jedną całością i nie wyobrażam sobie, żeby mogło zabraknąć tego ostatniego elementu. Rady dla kobiet Rada 1. Rób mniej niż więcej. Nie wykonuj figur za partnera. Jeżeli nie czujesz prowadzenia, to może oznaczać dwie rzeczy: albo partner w danym momencie nie prowadzi żadnej figury, albo nie umie tego zrobić. Zakładaj zawsze pierwszą opcję, czyli nie domyślaj się intencji partnera i nie rób nic, czego nie czujesz. Jeżeli partner nie potrafi poprowadzić dobrze kroku, to jest to jego problem, a nie twój. Wykonywanie nieprowadzonych przez partnera figur rzadko przynosi oczekiwany skutek, znacznie częściej powoduje dodatkowe problemy. No cóż, w tańcu nie ma demokracji :) Tutaj rządzi partner. Dla przykładu… Nie zawsze musi być tak, że tańczycie przodem do siebie. Czasem partner może spróbować cię zaskoczyć, np. obchodząc za plecami. Dlatego jeżeli nie czujesz sygnału do obrotu w celu podążenia za partnerem, dalej „rób dalej swoje”. Czyli tańcz swój krok podstawowy i nie obracaj sama by stanąć do niego przodem. Każda figura, w tym ww. obrót za partnerem, jest prowadzona. Pozwól więc facetowi się wykazać i nie domyślaj się tego co masz zaraz zrobić. Powtórzę raz jeszcze: rób wyłącznie to co naprawdę czujesz. Jeżeli partner tańczy nudno, to trudno – odbijesz sobie z następnym lepszym tancerzem. Poza tym nigdy a to nigdy, nie rób sama wychyłów. Mało doświadczony partner, nieprzygotowany na taki manewr, po prostu cię nie utrzyma i w najlepszym razie oboje przewrócicie się na parkiecie (w najgorszym – polecisz sama, często bezpośrednio na głowę). Rada 2. Nie naprawiaj błędów za partnera. To rolą partnera jest naprawić błędy w tańcu. I nie ma tutaj znaczenia, czy został on popełniony przez ciebie, czy przez niego. Poprawianie błędu w tym samym czasie przez partnera i partnerkę często oznacza niepotrzebną taneczną kolizję. Jeżeli zaczniesz wykonywać ruch i po chwili zdasz sobie sprawę, że jest on błędny, nie przejmuj się tym i po prostu go dokończ. Nagła zmiana kierunku podczas jego wykonywania spowoduje dużo niepotrzebnego zamieszania i utrudni partnerowi zareagowanie na tę sytuację. Rada 3. Jak mężczyzna podniesie dłoń do góry, nie oznacza to, że poprowadzi on zaraz obrót pod ręką. Twój obrót pod ręką powinien mieć miejsce, gdy partner podniesie dłoń nad twoją głowę (oś) i da nią mniej lub bardziej delikatny sygnał do obrotu. Samo podniesienie dłoni do góry, w szczególności z dala od twojej głowy oznacza wyłącznie to, iż partner podniósł rękę. Dlaczego partnerzy czasem podnoszą rękę nie prowadząc cię do obrotu? Dlatego, iż czasem także chcą sami chcą wykonać własny obrót lub jakąś inną bardziej „wyszukaną” figurę :) Rada 4. Jak partner wychyli Cię do tyłu nie wieszaj się na jego ręce całym swoim ciężarem. Często niedoświadczeni partnerzy, którzy podejrzą wychyły wykonywane przez innych facetów próbują je powtórzyć ze swoimi partnerkami. Oczywiście, gdy nie mają ku temu odpowiedniego przygotowania, to zbyt „mocne” wykonanie przez ciebie tej figury może spowodować, że nim się zorientujesz, znajdziesz w pozycji horyzontalnej na parkiecie – sama lub razem ze swoim partnerem. Przyznam się tutaj, że raz w taki sposób wyłożyłem się z partnerką. Nic przyjemnego, nie polecam. No i ci okropni gapie :) Rada 5. Daj się odprowadzić partnerowi do stolika. Nie uciekaj z parkietu po zakończonym tańcu. Dla mnie odprowadzenie partnerki na miejsce jest elementem tanecznego rytuału oraz stanowi swego rodzaju przyjemność (i dla wielu innych partnerów również). Pozwalaj się więc odprowadzać do stolika i dziękuj partnerowi za wspólny taniec, nawet w przypadku, gdy nie był on najwspanialszym tanecznym przeżyciem w twoim życiu.
facet tanczy lepiej od dziewczyn